Nagły ryk alarmów przerwał jak dotąd niezmąconą ciszę. Mrok nocy co jakiś czas ustępował błyskom wybuchających bomb. Włączono reflektory przeciwlotnicze i przygotowano działa, jednak samoloty ukryły się w pasie chmur i tylko czasami można było uchwycić ich nikłą sylwetkę.
— Utrzymać pozycje! — tubalny głos przeszył powietrze. Dodał tym samym odwagi żołnierzom przy stacji przeciwlotniczej, którzy zaczęli ostrzeliwać niebo, mając tym samym nadzieję, że doczekają brzasku dnia.
***
— Rusz się, księżulku, bo tyle będziesz mieć z tej wojny ile zobaczysz znad kartki tego listu! — szeregowy Gawron stał nad kucającym towarzyszem broni i próbował przekrzyczeć panujący zewsząd hałas. — Idziemy do Czekanowa, żeby bronić kierunku Ostrów–Kalisz, no ruszże się wreszcie!
— Już idę, idę! — schował list do kieszeni munduru, umieszczonej na piersi, chwycił karabin i wybiegł wraz z szeregowym Gawronem z baraku.
Huk wybuchających bomb sprawił, że zaszumiało mu w uszach. Na placu zobaczył piekło. Żołnierze przebiegali niczym króliki, które starały się przechytrzyć polującego na nie orła. Oficerowie wydawali pospiesznie rozkazy, próbując przekrzyczeć panujący hałas. Gdzieś w oddali było słychać ludzi błagających o medyka i zawodzenia konających. Kiedy mężczyźni biegli do swojego batalionu, minęli ciało martwego żołnierza. Dostał rykoszetem odłamkami jakiegoś metalu. Jego brzuch był rozerwany, a jedna noga trzymała się zaledwie na strzępach mięśni, leżał tak cały w kałuży krwi z otwartymi oczami.
— Księżopolski! Gawron! Szybko, do jasnej cholery, cały batalion nie będzie za wami czekać! — głos dowódcy pułku, podpułkownika Mariana Frydrycha, odwiódł ich wzrok od martwego żołnierza. Zaczęli biec w kierunku ciemnozielonych ciężarówek, jednak kolejna bomba wybuchła tak blisko, że podmuch rzucił ich na kolana. Oparli się na dłoniach, aby nie uderzyć twarzą w błoto. Przez chwilę byli zdezorientowani. Szeregowy Księżopolski podniósł się jako pierwszy, zacisnął pięść na mundurze swojego kompana i postawił go jednym, sprawnym ruchem na nogi.
— Na miłość boską, pospieszcie się! — głos podpułkownika stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. Pochyleni, na zgiętych kolanach, dobiegli do samochodu i wskoczyli na pakę. Ciężarówka niemalże natychmiast ruszyła. Kolumna kilkudziesięciu wojskowych aut i motorów ewakuował się z miejsca bombardowania. Przez chwilę oba bataliony 60 Pułku Piechoty Wielkopolskiej stacjonujące w Ostrowie jechały jednym szlakiem, jednak w pewnym momencie jeden z nich się odłączył.
— Księżopolski! Gawron! Szybko, do jasnej cholery, cały batalion nie będzie za wami czekać! — głos dowódcy pułku, podpułkownika Mariana Frydrycha, odwiódł ich wzrok od martwego żołnierza. Zaczęli biec w kierunku ciemnozielonych ciężarówek, jednak kolejna bomba wybuchła tak blisko, że podmuch rzucił ich na kolana. Oparli się na dłoniach, aby nie uderzyć twarzą w błoto. Przez chwilę byli zdezorientowani. Szeregowy Księżopolski podniósł się jako pierwszy, zacisnął pięść na mundurze swojego kompana i postawił go jednym, sprawnym ruchem na nogi.
— Na miłość boską, pospieszcie się! — głos podpułkownika stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. Pochyleni, na zgiętych kolanach, dobiegli do samochodu i wskoczyli na pakę. Ciężarówka niemalże natychmiast ruszyła. Kolumna kilkudziesięciu wojskowych aut i motorów ewakuował się z miejsca bombardowania. Przez chwilę oba bataliony 60 Pułku Piechoty Wielkopolskiej stacjonujące w Ostrowie jechały jednym szlakiem, jednak w pewnym momencie jeden z nich się odłączył.
— Gdzie jedzie drugi batalion? — spytał Księżopolski.
— Nad Prosnę — odpowiedział któryś z żołnierzy.
— Niech Bóg ma nas w swojej opiece — powiedział szeptem. Bombardowanie ustało, a przynajmniej on już go nie słyszał. Odchylił głowę do tyłu i sprawdził, czy list, który wsadził do kieszeni munduru nie wypadł. Był tam nadal, zwitek pożółkłego papieru, który chciał wysłać matce... w ten sposób pragnął jej udowodnić, że decyzja o wstąpieniu do wojska nie była błędem. Pomimo, że miał zaledwie dwadzieścia lat, chciał dorównać ojcu i tak samo jak on pragnął służyć ojczyźnie. Nawet teraz nie żałował tej decyzji, chociaż nie wiedział, czy przeżyje następny dzień.
— Wysiadać! — sztucznie przedłużany okrzyk podpułkownika zmusił wszystkich do wstania ze swych miejsc i ustawienia się w szeregu przed długą linią ciężarówek.
— Baczność! — rozkazał któryś z kapitanów. Wszyscy, bez zwłoki, stanęli wyprostowani niczym struny, dumnie trzymając broń w obu dłoniach.
— Z dniem pierwszego września oddziały armii niemieckiej przekroczyły granice naszego kraju i kierują się na Warszawę. To wojna, panowie! Nie możemy się cofnąć... bo bez nas nie będzie wolnej Polski. Za ojczyznę!
— Za ojczyznę! — krzyknęli wszyscy chórem.
— Nie rzucim ziemi skąd nasz ród... — zaczął nieśmiało jeden z żołnierzy.
— Nie rzucim ziemi skąd nasz ród! — zaczęli już wszyscy. — Nie damy pogrześć mowy! Polski my naród, polski lud, królewski szczep piastowy! Nie damy by nas gnębił wróg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Do krwi ostatniej kropli z żył, bronić będziemy ducha! Aż się rozpadnie w proch i pył, krzyżacka zawierucha! Twierdzą nam będzie każdy próg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił! Orężny wstanie hufiec nasz, duch będzie nam hetmanił! Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Nie damy miana Polski zgnieść! Nie pójdziem żywo w trumnę! W ojczyzny imię, na jej cześć podnosim czoła dumnie! Odzyska ziemi dziadów wnuk! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! — wszyscy, równo i głośno zaśpiewali pieśń dodając sobie odwagi.
— Jeszcze Polska nie zginęła... — zaczął dowódca. Jeden z chorążych rozwinął polską flagę, a wiatr zaczął szargać jej płachtą. Wszyscy stojąc na baczność zasalutowali.
— Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami! Dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! Jak Czarniecki do Poznania po szwedzkim zaborze, dla ojczyzny ratowania, wrócim się przez morze! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany! Słuchaj jeno, pono nasi biją w tarabany! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! — wszyscy, śpiewając patrzyli na powiewającą flagę, symbol ich wolnej ojczyzny.
— Do boju chłopcy! Nie bać się! Ojczyzna na nas liczy!
— Tak jest, panie podpułkowniku!
— Spocznij! Rozejść się! — stał z założonymi z tyłu rękoma i przyglądał się żołnierzom. — Dzisiaj będzie ciężki dzień — dodał do siebie szeptem, głęboko wzdychając.
— Hej, Stefan! Zaczekaj! — usłyszał za sobą głos. Obejrzał się za siebie, nie zwalniając kroku.
— Co, Gabriel, znowu nie nadążasz? No dalej, chłopie! — pospieszał biegnącego za nim szeregowego.
— Mam cię! — powiedział lekko zasapany.
— Żebyś ty tak chciał Niemców łapać... ale co ja mówię! Prędzej byś padł ze zmęczenia, niżbyś któregoś dogonił! — zaśmiał się, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Bardzo śmieszne. Już ranek, jak myślisz, przyjdzie nam dzisiaj walczyć? — Księżopolski zatrzymał się, nie opuszczając ręki z ramienia towarzysza, opuścił głowę i przez chwilę patrzył na piach. Rozkopał go lekko prawą nogą, po czym skierował wzrok na przyjaciela. Był równie młody i wysoki jak on, z krótko przystrzyżoną, szatynową fryzurą, bladą, niemalże nieskazitelną cerą i z szarymi oczyma, wyglądał przez to jak mityczny Apollo. A on? Kiedy spoglądał w lusterko widział delikatne, niemalże kobiece rysy twarzy, duże, ciemnoniebieskie oczy i kruczoczarne, krótko przystrzyżone i nieco rozczochrane włosy. Bardziej był podobny do matki niż do ojca, którego można było przyrównać do Aryjczyka.
— Nie wiem. Naprawdę nie wiem — pokręcił głową. — Słuchaj, chciałbym wysłać ten list —wyciągnął zwitek papieru z kieszeni. — Na wypadek, gdyby jutrzejszy dzień nie nastał.
— Nawet tak nie mów — powiedział ściszonym głosem szeregowy Gawron. — Chodź, wyślemy ten list.
Przeszli wzdłuż brukowanej ulicy. Ogromny gmach poczty górował nad innymi, nieco mniejszymi, ale równie pięknymi budynkami. Przepych gipsowych zdobień dobrze komponował się z brzoskwiniowymi odcieniami ścian.
— Ładna ulica — skomentował Księżopolski.
— Owszem, ale dwie przecznice dalej już nie jest tak pięknie — powiedział z ironią Gabriel.
— Co, zwiedzałeś?
— Nie, urodziłem się w Ostrowie i znam tutejsze okolice — przeskoczyli dwa małe stopnie budynku.
— Więc masz tu swoją rodzinę? — zatrzymali się przed wejściem.
— Miałem - oderwał wzrok od towarzysza.
— Współczuję.
— Dobra, dosyć. Właź do środka — przepuścił go w drzwiach, niedbale przy tym gestykulując.
Środek budynku już nie był już tak ozdobny. Skrzypiąca podłoga i kilka krzesełek z prostym, drewnianym stołem dla czekających i trzy okienka pocztowe, z których tylko jedno było obecnie czynne. Stała przy nim jakaś starsza kobieta, ubrana w długi, czarny płaszcz. Z urywku rozmowy można było wywnioskować, że chce posłać list do swojego syna, który jest w wojsku. Żołnierze stanęli za nią, czekając na swoją kolej. Kiedy odeszła, Stefan zauważył w jej oczach łzy. Przez chwilę przyglądał się odchodzącej kobiecie, ale Gabriel szybko i stanowczo popchnął towarzysza do okienka, w skutek czego, Księżopolski prawie potknął się o własne nogi.
— Chciałbym wysłać ten list — odchrząknął, nieco skrępowany zaistniałą wcześniej sytuacją, po czym podał kobiecie zwitek papieru.
— Dokąd?
— Poznań, Sarmacka 37.
— Gotowe. List powinien dotrzeć w najbliższych dniach.
— Dziękuję — skłonił lekko głowę i odszedł.
— Dobra, wracamy — powiedział Gawron wychodząc z progu budynku.
— Wracamy — zgodził się Stefan.
— Hej, Stefan! — zawołał.
— O co chodzi, Gabriel? — Księżopolski szedł w jego stronę.
— Mam coś dla ciebie. Patrz – wyciągnął spod pazuchy mały, gruby zeszyt oprawiony w skórę. — Proszę, to dla ciebie - Stefan wziął podarunek, nie odwracając od niego wzroku. Lekki uśmiech zawitał na jego twarzy.
— Dzięki, stary druhu.
— Nie ma sprawy — poklepał go po plecach z wielkim uśmiechem na ustach. — Znalazłem go w opuszczonym domu i pomyślałem, że może ci się przydać. W czasie bitwy z Niemcami raczej nie będzie czasu szukać poczty i wysyłać listów... a wiem, jak kochasz pisać! Powinieneś być pisarzem, na cholerę pchałeś się w to bagno? — Stefan wzruszył ramionami.
— Sam już nie wiem.
— Dobra, dobra. Ale znalazłem jeszcze coś. Chodź ze mną.
Szeregowcy minęli wartowników w prowizorycznych okopach i skierowali się do jednej z ulic żydowskich. Mieszkańcy, przeczuwając widmo wojny, wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy i zwierzęta użytkowe, kierując się w pośpiechu do Warszawy, myśląc, że będzie ona najbezpieczniejszą ostoją w czasie bitew. Porzucone w pośpiechu domy, z trzaskającymi od podmuchu wiatru, niezamkniętymi drzwiami i pełnym kosztowności wnętrzem, zostały.
— Chodź, chodź! — pospieszał towarzysza słowem i gestem ręki. — Tutaj — wskazał na niewielką szopę za jednym z budynków. Żołnierze przeskoczyli niewielki, kamienny płot, nie zwracając większej uwagi na kwiaty, po których stąpali skórzanymi butami. Gawron odsunął rygiel i otworzył drewniane, zniszczone drzwiczki. — Patrz — pomieszczenie było małe, z niskim stropem. Wszędzie walały się graty. Stare garnki porozrzucane po ziemi i na niewielkich półkach, obok grabie z naderwanymi zębami i kilka wiader, drastycznie zmniejszyły powierzchnię szopy. Nagle, z ciemnego rogu dobiegł cichy pisk, który niebawem przerodził się w skomlenie.
— Pies — stwierdził Stefan.
— Przecież nie krowa — uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni płaszcza suchy chleb. — No, chodź mały, chodź.
— Co ty robisz? — zdziwił się. — Nie wolno nam mieć psów.
— Schowamy go — Stefan przechylił głowę w bok, lekko nią poruszając w geście odmowy, wykrzywił usta i założył na piersiach ręce. — No co? Czego dowódca nie widzi, to za to dowódca nie ukarze. No źle mówię?
— Rób co chcesz — uniósł jedną rękę do góry i poruszył nią gwałtownie, jakby odganiał natrętną muchę.
— No co tak stoisz? Dawaj chleb — wyciągnął rękę to Księżopolskiego. Ten sięgnął do kieszeni po kilka skibek chleba. Gawron rzucił zwierzęciu pożywienie. Pies przerażony, ostrożnie podszedł i zaczął łapczywie pożerać suche kawałki pieczywa. Miał długą, prostą, czarną sierść, ze złocistymi elementami przy oczach, pysku i łapach, z krótkim, zakręconym ogonem na zad, wyglądał na masywnego psa. A właściwie jeszcze szczeniaka. — No chodź mały, chodź. Nie bój się — ośmielał go żołnierz, powoli podchodząc na ugiętych kolanach. Stworzenie nie było agresywne. Chwilę później szeregowy miał już go na rękach. Zwierzę nie było małe, ale na szczęście zmieściło się za pazuchą munduru.
— Idziemy — ponaglił Księżopolskiego, który nadal w to wszystko nie wierzył.
— Wyglądasz jakbyś miał za chwilę doczekać rozwiązania! — zadrwił.
— Och, cicho. Przecież go nie zostawimy.
— A co z nim zrobisz?
— Najpierw pójdziemy do Rafała, wiesz, tego w binoklach, ze szramą przy wardze. Zna się na psach, może powie nam jakiej jest rasy. Prawda mały? — rozczochrał sierść psa.
— Chowaj go, już. Kapitan jedzie — Stefan wyprzedził Gabriela, zasłaniając tym samym jego wypchany mundur. Zasalutowali, kiedy mijał ich jadący dowódca, w jednym z terenowych samochodów. — Dobra, droga wolna — odetchnęli z ulgą.
— Dzięki, chłopie — chwycił go za ramię i lekko zacisnął palce. Pies cicho zaszczekał. — Chyba cię lubi — uśmiechy zawitały na twarzach mężczyzn. Obok wartowników przeszli bez przeszkód, gdyż ci skupiali się na obserwowaniu pobliskiego lasu i pól.
— Wiesz, gdzie teraz może być Różanowski?
— Jest mechanikiem, więc może znajdziemy go przy ciężarówkach? — zaproponował Stefan. Nie mylił się, Rafał grzebał coś przy jednym z silników.
— Rafał, możesz nam pomóc? — spytał Księżopolski. Gawron nadal trzymał się za nim.
— Co tam, chłopaki? — odwrócił się w ich stronę, ręce miał ubrudzone. Próbował je wytrzeć w szarą szmatę, ale na niewiele się to zdało.
— Musisz nam pomóc... — nie dokończył, gdy pies wychylił łeb znad jego munduru.
— Skąd go macie? — mechanik rzucił brudną szmatę na blachę samochodu i podszedł do stworzenia, obejmując jego łeb i delikatnie głaszcząc. Pies zaczął lizać jego ręce.
— Znaleźliśmy — odpowiedział Stefan.
— To mastif tybetański. Wręcz niespotykany w naszych stronach. Widziałem kiedyś podobnego, gdy pracowałem u pewnego Żyda. Wspaniałe psy, wierne, mądre i odważne. Ten może mieć ze trzy miesiące. Co zamierzacie z nim zrobić? — spytał z zaciekawieniem.
— Schowamy go — czym prędzej odpowiedział Gabriel, nie dając szansy Stefanowi na rozpoczęcie kazania o łamaniu przepisów.
— Wiecie, że grozi za to kara? — zrobił kilka kroków wstecz, patrząc z niedowierzaniem na szeregowych.
— Wiemy — odpowiedzieli niemalże chórem. — Ale mam nadzieję, że ty nas nie wydasz, prawda, przyjacielu? — dokończył Gabriel, spoglądając to na niego, to na Stefana.
— Ode mnie nikt się niczego nie dowie, przyrzekam - położył prawą dłoń na sercu i trochę umorusał swoją białą koszulę od smaru, który ciągle miał na dłoniach. — Ale bądźcie ostrożni, chłopcy. Jeżeli podpułkownik się dowie...
— Nie dowie się — zapewnił go Gabriel, nie dając mu skończyć. Wtedy też usłyszeli głos jednego z kapitanów.
— Do broni, do broni! Niemcy idą! — krzyczał wymachując wysoko ręką. Gabriel położył psa na ziemi i chwycił za karabin. Pies skakał na jego nogę, dopraszając się, żeby żołnierz znów wziął go na ręce. Jednak on nawet tego nie zauważył, pobiegł wraz z towarzyszem w stronę lasów. Biegli co sił w nogach, powoli zaczęło brakować im tchu, aż w końcu dotarli do osłony złożonej z prowizorycznych worków. Kucnęli za nią, łapiąc powietrze, co chwilę wychylając się znad zasłony, aby zobaczyć pozycję niemieckich oddziałów.
— Pochowali się w lesie, skurwysyny. Wystrzelają nas jak kaczki, na tej otwartej przestrzeni — Gawron odblokował karabinek wz.29 i szykował się do strzału.
— Jak go nazwiesz? — zapytał nagle, z zaciekawieniem Stefan, kierując swój wzrok na psa, który próbował ich dogonić.
— Nicco — odpowiedział nie odrywając wzroku skierowanego na las.
— Nicco? Nie za dużo czytasz tych książek? — Gabriel nie ruszył głową, ale spojrzał na Stefana kątem oka.
— Gdybyś dorastał w rodzinie profesorskiej, nie czytałbyś z przyjemności, a z konieczności. Później stało się to wyłącznie nawykiem, a teraz? Teraz nie ma tu nawet skrawka gazety do przeczytania — odpowiedział bez emocji.
— W końcu to wojna, przyjacielu — poklepał go po plecach. Pies dobiegł do osłony i położył się pomiędzy nimi, grzecznie, jakby wyczuwając grozę chwili. W końcu pierwsze wystrzały przeszyły powietrze.
***
— Wysiadać! — sztucznie przedłużany okrzyk podpułkownika zmusił wszystkich do wstania ze swych miejsc i ustawienia się w szeregu przed długą linią ciężarówek.
— Baczność! — rozkazał któryś z kapitanów. Wszyscy, bez zwłoki, stanęli wyprostowani niczym struny, dumnie trzymając broń w obu dłoniach.
— Z dniem pierwszego września oddziały armii niemieckiej przekroczyły granice naszego kraju i kierują się na Warszawę. To wojna, panowie! Nie możemy się cofnąć... bo bez nas nie będzie wolnej Polski. Za ojczyznę!
— Za ojczyznę! — krzyknęli wszyscy chórem.
— Nie rzucim ziemi skąd nasz ród... — zaczął nieśmiało jeden z żołnierzy.
— Nie rzucim ziemi skąd nasz ród! — zaczęli już wszyscy. — Nie damy pogrześć mowy! Polski my naród, polski lud, królewski szczep piastowy! Nie damy by nas gnębił wróg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Do krwi ostatniej kropli z żył, bronić będziemy ducha! Aż się rozpadnie w proch i pył, krzyżacka zawierucha! Twierdzą nam będzie każdy próg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił! Orężny wstanie hufiec nasz, duch będzie nam hetmanił! Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Nie damy miana Polski zgnieść! Nie pójdziem żywo w trumnę! W ojczyzny imię, na jej cześć podnosim czoła dumnie! Odzyska ziemi dziadów wnuk! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! — wszyscy, równo i głośno zaśpiewali pieśń dodając sobie odwagi.
— Jeszcze Polska nie zginęła... — zaczął dowódca. Jeden z chorążych rozwinął polską flagę, a wiatr zaczął szargać jej płachtą. Wszyscy stojąc na baczność zasalutowali.
— Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami! Dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! Jak Czarniecki do Poznania po szwedzkim zaborze, dla ojczyzny ratowania, wrócim się przez morze! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany! Słuchaj jeno, pono nasi biją w tarabany! Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do Polski! Za twoim przewodem, złączym się z narodem! — wszyscy, śpiewając patrzyli na powiewającą flagę, symbol ich wolnej ojczyzny.
— Do boju chłopcy! Nie bać się! Ojczyzna na nas liczy!
— Tak jest, panie podpułkowniku!
— Spocznij! Rozejść się! — stał z założonymi z tyłu rękoma i przyglądał się żołnierzom. — Dzisiaj będzie ciężki dzień — dodał do siebie szeptem, głęboko wzdychając.
***
— Hej, Stefan! Zaczekaj! — usłyszał za sobą głos. Obejrzał się za siebie, nie zwalniając kroku.
— Co, Gabriel, znowu nie nadążasz? No dalej, chłopie! — pospieszał biegnącego za nim szeregowego.
— Mam cię! — powiedział lekko zasapany.
— Żebyś ty tak chciał Niemców łapać... ale co ja mówię! Prędzej byś padł ze zmęczenia, niżbyś któregoś dogonił! — zaśmiał się, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Bardzo śmieszne. Już ranek, jak myślisz, przyjdzie nam dzisiaj walczyć? — Księżopolski zatrzymał się, nie opuszczając ręki z ramienia towarzysza, opuścił głowę i przez chwilę patrzył na piach. Rozkopał go lekko prawą nogą, po czym skierował wzrok na przyjaciela. Był równie młody i wysoki jak on, z krótko przystrzyżoną, szatynową fryzurą, bladą, niemalże nieskazitelną cerą i z szarymi oczyma, wyglądał przez to jak mityczny Apollo. A on? Kiedy spoglądał w lusterko widział delikatne, niemalże kobiece rysy twarzy, duże, ciemnoniebieskie oczy i kruczoczarne, krótko przystrzyżone i nieco rozczochrane włosy. Bardziej był podobny do matki niż do ojca, którego można było przyrównać do Aryjczyka.
— Nie wiem. Naprawdę nie wiem — pokręcił głową. — Słuchaj, chciałbym wysłać ten list —wyciągnął zwitek papieru z kieszeni. — Na wypadek, gdyby jutrzejszy dzień nie nastał.
— Nawet tak nie mów — powiedział ściszonym głosem szeregowy Gawron. — Chodź, wyślemy ten list.
Przeszli wzdłuż brukowanej ulicy. Ogromny gmach poczty górował nad innymi, nieco mniejszymi, ale równie pięknymi budynkami. Przepych gipsowych zdobień dobrze komponował się z brzoskwiniowymi odcieniami ścian.
— Ładna ulica — skomentował Księżopolski.
— Owszem, ale dwie przecznice dalej już nie jest tak pięknie — powiedział z ironią Gabriel.
— Co, zwiedzałeś?
— Nie, urodziłem się w Ostrowie i znam tutejsze okolice — przeskoczyli dwa małe stopnie budynku.
— Więc masz tu swoją rodzinę? — zatrzymali się przed wejściem.
— Miałem - oderwał wzrok od towarzysza.
— Współczuję.
— Dobra, dosyć. Właź do środka — przepuścił go w drzwiach, niedbale przy tym gestykulując.
Środek budynku już nie był już tak ozdobny. Skrzypiąca podłoga i kilka krzesełek z prostym, drewnianym stołem dla czekających i trzy okienka pocztowe, z których tylko jedno było obecnie czynne. Stała przy nim jakaś starsza kobieta, ubrana w długi, czarny płaszcz. Z urywku rozmowy można było wywnioskować, że chce posłać list do swojego syna, który jest w wojsku. Żołnierze stanęli za nią, czekając na swoją kolej. Kiedy odeszła, Stefan zauważył w jej oczach łzy. Przez chwilę przyglądał się odchodzącej kobiecie, ale Gabriel szybko i stanowczo popchnął towarzysza do okienka, w skutek czego, Księżopolski prawie potknął się o własne nogi.
— Chciałbym wysłać ten list — odchrząknął, nieco skrępowany zaistniałą wcześniej sytuacją, po czym podał kobiecie zwitek papieru.
— Dokąd?
— Poznań, Sarmacka 37.
— Gotowe. List powinien dotrzeć w najbliższych dniach.
— Dziękuję — skłonił lekko głowę i odszedł.
— Dobra, wracamy — powiedział Gawron wychodząc z progu budynku.
— Wracamy — zgodził się Stefan.
***
— Hej, Stefan! — zawołał.
— O co chodzi, Gabriel? — Księżopolski szedł w jego stronę.
— Mam coś dla ciebie. Patrz – wyciągnął spod pazuchy mały, gruby zeszyt oprawiony w skórę. — Proszę, to dla ciebie - Stefan wziął podarunek, nie odwracając od niego wzroku. Lekki uśmiech zawitał na jego twarzy.
— Dzięki, stary druhu.
— Nie ma sprawy — poklepał go po plecach z wielkim uśmiechem na ustach. — Znalazłem go w opuszczonym domu i pomyślałem, że może ci się przydać. W czasie bitwy z Niemcami raczej nie będzie czasu szukać poczty i wysyłać listów... a wiem, jak kochasz pisać! Powinieneś być pisarzem, na cholerę pchałeś się w to bagno? — Stefan wzruszył ramionami.
— Sam już nie wiem.
— Dobra, dobra. Ale znalazłem jeszcze coś. Chodź ze mną.
Szeregowcy minęli wartowników w prowizorycznych okopach i skierowali się do jednej z ulic żydowskich. Mieszkańcy, przeczuwając widmo wojny, wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy i zwierzęta użytkowe, kierując się w pośpiechu do Warszawy, myśląc, że będzie ona najbezpieczniejszą ostoją w czasie bitew. Porzucone w pośpiechu domy, z trzaskającymi od podmuchu wiatru, niezamkniętymi drzwiami i pełnym kosztowności wnętrzem, zostały.
— Chodź, chodź! — pospieszał towarzysza słowem i gestem ręki. — Tutaj — wskazał na niewielką szopę za jednym z budynków. Żołnierze przeskoczyli niewielki, kamienny płot, nie zwracając większej uwagi na kwiaty, po których stąpali skórzanymi butami. Gawron odsunął rygiel i otworzył drewniane, zniszczone drzwiczki. — Patrz — pomieszczenie było małe, z niskim stropem. Wszędzie walały się graty. Stare garnki porozrzucane po ziemi i na niewielkich półkach, obok grabie z naderwanymi zębami i kilka wiader, drastycznie zmniejszyły powierzchnię szopy. Nagle, z ciemnego rogu dobiegł cichy pisk, który niebawem przerodził się w skomlenie.
— Pies — stwierdził Stefan.
— Przecież nie krowa — uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni płaszcza suchy chleb. — No, chodź mały, chodź.
— Co ty robisz? — zdziwił się. — Nie wolno nam mieć psów.
— Schowamy go — Stefan przechylił głowę w bok, lekko nią poruszając w geście odmowy, wykrzywił usta i założył na piersiach ręce. — No co? Czego dowódca nie widzi, to za to dowódca nie ukarze. No źle mówię?
— Rób co chcesz — uniósł jedną rękę do góry i poruszył nią gwałtownie, jakby odganiał natrętną muchę.
— No co tak stoisz? Dawaj chleb — wyciągnął rękę to Księżopolskiego. Ten sięgnął do kieszeni po kilka skibek chleba. Gawron rzucił zwierzęciu pożywienie. Pies przerażony, ostrożnie podszedł i zaczął łapczywie pożerać suche kawałki pieczywa. Miał długą, prostą, czarną sierść, ze złocistymi elementami przy oczach, pysku i łapach, z krótkim, zakręconym ogonem na zad, wyglądał na masywnego psa. A właściwie jeszcze szczeniaka. — No chodź mały, chodź. Nie bój się — ośmielał go żołnierz, powoli podchodząc na ugiętych kolanach. Stworzenie nie było agresywne. Chwilę później szeregowy miał już go na rękach. Zwierzę nie było małe, ale na szczęście zmieściło się za pazuchą munduru.
— Idziemy — ponaglił Księżopolskiego, który nadal w to wszystko nie wierzył.
— Wyglądasz jakbyś miał za chwilę doczekać rozwiązania! — zadrwił.
— Och, cicho. Przecież go nie zostawimy.
— A co z nim zrobisz?
— Najpierw pójdziemy do Rafała, wiesz, tego w binoklach, ze szramą przy wardze. Zna się na psach, może powie nam jakiej jest rasy. Prawda mały? — rozczochrał sierść psa.
— Chowaj go, już. Kapitan jedzie — Stefan wyprzedził Gabriela, zasłaniając tym samym jego wypchany mundur. Zasalutowali, kiedy mijał ich jadący dowódca, w jednym z terenowych samochodów. — Dobra, droga wolna — odetchnęli z ulgą.
— Dzięki, chłopie — chwycił go za ramię i lekko zacisnął palce. Pies cicho zaszczekał. — Chyba cię lubi — uśmiechy zawitały na twarzach mężczyzn. Obok wartowników przeszli bez przeszkód, gdyż ci skupiali się na obserwowaniu pobliskiego lasu i pól.
— Wiesz, gdzie teraz może być Różanowski?
— Jest mechanikiem, więc może znajdziemy go przy ciężarówkach? — zaproponował Stefan. Nie mylił się, Rafał grzebał coś przy jednym z silników.
— Rafał, możesz nam pomóc? — spytał Księżopolski. Gawron nadal trzymał się za nim.
— Co tam, chłopaki? — odwrócił się w ich stronę, ręce miał ubrudzone. Próbował je wytrzeć w szarą szmatę, ale na niewiele się to zdało.
— Musisz nam pomóc... — nie dokończył, gdy pies wychylił łeb znad jego munduru.
— Skąd go macie? — mechanik rzucił brudną szmatę na blachę samochodu i podszedł do stworzenia, obejmując jego łeb i delikatnie głaszcząc. Pies zaczął lizać jego ręce.
— Znaleźliśmy — odpowiedział Stefan.
— To mastif tybetański. Wręcz niespotykany w naszych stronach. Widziałem kiedyś podobnego, gdy pracowałem u pewnego Żyda. Wspaniałe psy, wierne, mądre i odważne. Ten może mieć ze trzy miesiące. Co zamierzacie z nim zrobić? — spytał z zaciekawieniem.
— Schowamy go — czym prędzej odpowiedział Gabriel, nie dając szansy Stefanowi na rozpoczęcie kazania o łamaniu przepisów.
— Wiecie, że grozi za to kara? — zrobił kilka kroków wstecz, patrząc z niedowierzaniem na szeregowych.
— Wiemy — odpowiedzieli niemalże chórem. — Ale mam nadzieję, że ty nas nie wydasz, prawda, przyjacielu? — dokończył Gabriel, spoglądając to na niego, to na Stefana.
— Ode mnie nikt się niczego nie dowie, przyrzekam - położył prawą dłoń na sercu i trochę umorusał swoją białą koszulę od smaru, który ciągle miał na dłoniach. — Ale bądźcie ostrożni, chłopcy. Jeżeli podpułkownik się dowie...
— Nie dowie się — zapewnił go Gabriel, nie dając mu skończyć. Wtedy też usłyszeli głos jednego z kapitanów.
— Do broni, do broni! Niemcy idą! — krzyczał wymachując wysoko ręką. Gabriel położył psa na ziemi i chwycił za karabin. Pies skakał na jego nogę, dopraszając się, żeby żołnierz znów wziął go na ręce. Jednak on nawet tego nie zauważył, pobiegł wraz z towarzyszem w stronę lasów. Biegli co sił w nogach, powoli zaczęło brakować im tchu, aż w końcu dotarli do osłony złożonej z prowizorycznych worków. Kucnęli za nią, łapiąc powietrze, co chwilę wychylając się znad zasłony, aby zobaczyć pozycję niemieckich oddziałów.
— Pochowali się w lesie, skurwysyny. Wystrzelają nas jak kaczki, na tej otwartej przestrzeni — Gawron odblokował karabinek wz.29 i szykował się do strzału.
— Jak go nazwiesz? — zapytał nagle, z zaciekawieniem Stefan, kierując swój wzrok na psa, który próbował ich dogonić.
— Nicco — odpowiedział nie odrywając wzroku skierowanego na las.
— Nicco? Nie za dużo czytasz tych książek? — Gabriel nie ruszył głową, ale spojrzał na Stefana kątem oka.
— Gdybyś dorastał w rodzinie profesorskiej, nie czytałbyś z przyjemności, a z konieczności. Później stało się to wyłącznie nawykiem, a teraz? Teraz nie ma tu nawet skrawka gazety do przeczytania — odpowiedział bez emocji.
— W końcu to wojna, przyjacielu — poklepał go po plecach. Pies dobiegł do osłony i położył się pomiędzy nimi, grzecznie, jakby wyczuwając grozę chwili. W końcu pierwsze wystrzały przeszyły powietrze.
9 komentarzy:
Zacznę od tego że nie toleruje spamu od osób które olewają moją twórczość, a tak było w Twoim przypadku. Nikt tego nie lubi, ty pewnie też, więc zmień to. Bo to robi złe [pierwsze wrażenie bynajmniej na mnie.
Nie komentowałam od razu gdyż nie wchodziłam na blogspota, aż do dziś tak na prawdę, gdyż nie miałam na to czasu. Ale teraz się to zmieni.
Po pierwsze co do bloga, Wygląd powala! Pierwszy raz spotkałam się z tak oryginalnym wyglądem, na prawdę świetny.
A co do treści, cóż mam w głowie pomieszane z poplątanym gdyż czytałam wszystko co mi w spamie zostawiliście, a było tego sporo.
Blog zapowiada się świetnie, nie widzę błędów i innych takich, fabuła zapowiada się ciekawie, więc nie zostaje mi nic innego, jak czekać na więcej. Pozdrawiam ♥
Jaka ze mnie ciapa... Napisałam taki długi komentarz i oczywiście musiałam coś nacisnąć i się skasował... I jak się tu nie załamać?? Nieee... kiedyś się zabiję, potknąwszy o własne nogi. ;_;
Ale do rzeczy.
Rozdział świetny, błędów w nim nie dostrzegłam. W dodatku nie napisałam ostatnio (chyba, nie będę sprawdzać, bo znowu coś wcisnę... :D), że masz bardzo oryginalny wygląd bloga. Jeszcze się z takim nie spotkałam. ;)
Nicco <3 Mimo że za psami jakoś szczególnie nie przepadam, to jednak on zapisał się już w moim serduszku.
Ech... Wojna, a ja się pieskiem zachwycam. ;_;
Rota <3 Uwielbiam tę pieśń patriotyczną. Chwyta mnie za serce bardziej niż nasz obecny hymn państwowy.
Podziwiam Cię, że piszesz o czasach wojennych. Trzeba się tym naprawdę bardzo interesować. Ja w życiu bym się czegoś takiego nie podjęła, zwłaszcza pisać opowiadania na faktach. Z moim talentem pewnie tylko coś bym pomieszała...
Dojrzałam nawet, że zamierzasz wstawiać rozdziały także w innych językach. Szacun. Zamierzasz sama wszystko tłumaczyć? Musisz mieć smykałkę do języków obcych skoro uczysz się ich aż trzech + łaciny. Nie to co ja... Taki człek, mylący nawet podstawowe reguły gramatyczne... ;_;
Życzę Ci powodzenia w dalszym pisaniu. Obyś odnajdywała wciąż na nowo motywację do dalszego tworzenia. I niech wena będzie z Tobą! :D
Pozdrawiam,
Eveline
Cześć.
Gdy znalazłem Twojego bloga w sieci i przeczytałem o czym on będzie to miałem nadzieję, że będzie to dobrze wykonana praca. Oczywiście jak zwykle miałem rację :).
Począwszy od wyglądu bloga, który jest intrygujący, profesjonalny, wyjątkowy, wręcz idealny. Jedyną wadą, którą zauważyłem, a raczej usłyszałem jest automatyczne włączanie muzyki w tle co potrafi czasem zirytować. Spokojnie, jak ja opublikowałem pierwszego swojego bloga, to ten sam błąd popełniłem.
Co do wartości funkcjonalnej, to też jest dobrze. Rozbudowane zakładki, z których mogę dowiedzieć się trochę o autorce, polecanych dziełach. Widzę, że jesteś "fanką" Kamieni na Szaniec, co osobiście sam cenię (Tak to jest, jak ta lektura była na mojej maturze ustnej z Polskiego tematem przewodnim :]). Zwiastun też dobrze wykonany :).
Idąc do samego opowiadania: Perfekt do kwadratu. Napisane poprawnie językowo, stylistycznie. Potrafi wciągnąć czytelnika. Wyłapałem kilka literówek, ale to i tak jest dobrze w porównaniu do innych i do mnie :).
Fajnie by było, jakbyś przedstawiła źródło swojej historii, ponieważ zawsze dodatkowa wiedza historyczna się przyda, a obecnie temat drugiej wojny światowej jest coraz częściej przekłamany, niewiarygodny i omijany w szkołach :/. Związku z tym doceniam to opowiadanie, ponieważ jest to temat rzadko spotykany, a jeszcze rzadziej wykonany tak profesjonalnie.
Podsumowując: Jest bardzo dobrze i na pewno będę tu zaglądał :)
Pozdrawiam, MG93 ;)
Nieprawdopodobne. Opowiadanie jest tak dobre, że aż mnie zatkało po przeczytaniu. Masz taki talent, cały czas trzymasz w napięciu.
Gdy na początku zobaczyłam o czym blog myślałam, że będzie kolejną marną próbą pisania o wojnie. Uwierz mi, uwielbiam historyczne opowiadania, a Twoje jest w pierwszej piątce i to na samym szczycie. Pięknie dobrane słowa i to wszystko. Jedyne z czym miałam problem to szablon, ciężko mi się czytało, ale było warto. Jedyne, co pozostaje mi, to życzyć Ci dużo weny i powodzenia w pisaniu + wpisałam się do Newsletter'a.
Gratuluje talentu i trzymam kciuki za kolejne rozdziały :)
Opowiadanie osadzone podczas drugiej wojny światowej. Rzecz ciężka do napisania, wiem o tym sama, bo ja również skusiłam się na napisanie czegoś podobnego. W efekcie sprawdzam każde drobne wydarzenie by było zgodne z biegiem historii, normami i obyczajami panującymi właśnie w tym okresie. Piszesz, że opowiadanie oparte na faktach… Może podzielisz się z nami odnośnikiem do źródła? Chętnie bym po to sięgnęła by poznać bliżej tą historię :)
Bardzo spodobał mi się zamieszczony przez Ciebie prolog, który przybrał formę listu do matki. Początkowo myślałam przez ten dopisek o bombardowaniu, że chłopak nigdy nie wyśle listu, co więcej jego matka otrzyma go wraz ze zwłokami syna. Na szczęście się pomyliłam i prolog był faktycznie początkiem a nie końcem. Co dotyczy rozdziału pierwszego- został napisany w tak fantastyczny sposób, że nim zaczęłam go czytać, ten mi się skończył. Skoro każesz nam tak długo czekać na kolejne, mogłaś spokojnie opublikować dłuższy :) W całym tym patosie sytuacji na froncie, wrzucenie motywu z pieskiem było naprawdę fajne, mi się szczególnie spodobał ten fragment kiedy Nicco położył się między bohaterami. Takie przywiązanie. Ale powiem Ci, że jak czytałam ten tekst, to faktycznie czułam ten klimat wojenny bardzo wyraźnie. Brawo!
Co tyczy się wyglądu bloga. Szablon naprawdę robi ogromne wrażenie, jednakże białe literki na tym tle nieco utrudniają czytanie. Na początku tego nie odczuwałam, dopiero później tego doświadczyłam już pod koniec rozdziału.
Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny. W wolnym czasie, gdybyś była zainteresowana, zapraszam również do siebie gdzie akcję swojego opowiadania osadziłam również podczas drugiej wojny światowej.
[giftmorder.blogspot.com]
Rozdział bardzo dobry, wręcz świetny. Na razie temat jest rozwinięty całkiem ładnie, w dobrym klimacie. Właściwie trudno mi powiedzieć co o tym myślę. Tak jak za każdym razem gdy myślę o wojnie.
Byłabym wdzięczna za informację o kolejnym rozdziale.
Pozdrawiam
Wilczyca
Chciałam odpowiedzieć na swój komentarz, ale nie widzę tu takiej opcji. Będziesz więc mogła spokojnie usunąć mój komentarz, żeby nie mieć bałaganu na blogu. Na początku bardzo chciałam podziękować za miłe słowa u mnie na blogu. Być może źle zrozumiałam Twoje słowa, że opowiadanie jest oparte na faktach. Bardziej myślałam, że nawiązujesz konkretnie do głównego bohatera, którego życiorys oparłaś właśnie na faktach z życia prawdziwego żołnierza. Nawet przez chwilę nie przemknęło mi przez głowę, że może to dotyczyć tła wydarzeń, które w rzeczywistości wpływają właśnie na naszego głównego bohatera. Mój błąd :)
Co do szablonu. Chyba faktycznie była lepsza biała czcionka. Bo ta w sumie mieni się w oczach. Szkoda, że nie można sobie zaznaczyć tekstu, bo wtedy to też byłby sposób na wygodne czytanie. Ale z tego powodu nie zmieniaj tylko szablonu, bo bardzo byłoby szkoda. Moja propozycja – wróć do poprzedniej czcionki. My, czytelnicy sobie poradzimy :)
Pozdrawiam ciepło
Jednak jestem dziś :)
Czy mnie się wydaje, czy nie było linków do faktów historycznych dzisiaj rano? No, albo jestem ślepa, albo rzeczywiście ich nie było, ale tak czy inaczej taki retard jak ja będzie miał szalenie ułatwione czytanie dzięki temu.
Ech, kurczę, dla komentującego ten brak możliwości kopiowania tekstu jest męczący, ale nie marudzę, w sumie to rozumiem, że nie chcesz kopiowania. Nic to, będę przepisywać.
Pierwszy akapit, "tubalny" powinno być z wielkiej litery.
Zaraz pod gwiazdkami "szeregowy" też.
"schował" również.
Generalnie jeśli słowo po wypowiedzi nie odnosi się bezpośrednio do czynności mówienia, to trzeba postawić kropkę (albo inny znak) na końcu wypowiedzi, a to słowo napisać z wielkiej litery.
Podoba mi się szalenie porównanie żołnierzy do uciekających przed orłem królików, zresztą cała ta scena jest opisana w tak wspaniale dynamiczny sposób, że człowiek z prędkością światła ją czyta, naprawdę chylę za to czoła.
Tuż pod tym powinno być, "do jasnej CHOLERY", nie CHOLERNY, literówka Ci się wkradła.
Głos też z wielkiej. Może nie będę już pisała każdego osobnego przypadku, co? :)
"Klucząc po nagach" - albo tu się wkradł jakiś dziwaczny błąd, albo mnie się włączył tryb derpa i w ogóle nie wiem o co chodzi?
"jednak w pewnym momencie, jeden z nich się odłączył." - niepotrzebny przecinek.
"czy list który wsadził" - przecinek przed KTÓRY
"i tak samo jak on, pragnął służyć" - TAK SAMO JAK ON jest zdaniem wtrąconym, albo po I powinien być jeszcze jeden przecinek, albo po ON nie powinno go być. Która wersja jej bardziej poprawna - nie wiem.
A w ostatnim zdaniu drugiego fragmentu wkradł Ci się czas teraźniejszy.
Bardzo mi się podoba motyw wspólnego śpiewania pieśni, ale osobiście uważam, że przytaczanie całego tekstu nie było potrzebne. Lepiej było, moim zdaniem, przytoczyć tylko fragmenty i wcisnąć jakiś krótki opis tego śpiewania, albo coś w ten deseń. To żaden błąd, tak tylko mówię, moje subiektywne odczucie ;)
W ogóle masz bardzo ładny język, ale znów mam swoje ALE, mianowicie, że bohaterowie zwracają się do siebie momentami nieco zbyt wyszukanym językiem, moim zdaniem. Na przykład "na wypadek gdyby nie nastał nowy dzień." - zdaje mi się, że normalnie ludzie tak do siebie nie mówili, nawet w tamtych czasach. Ale to też żaden błąd, tylko moje jakieś tam subiektywne odczucie.
"Z urywku rozmowy" - nie wiem, czy tak się mówi. Ale naprawdę nie wiem, więc nie to, że wytykam błąd, to po prostu wcześniej się nie zetknęłam z takim zwrotem.
"Chwilę później, szeregowy miał go już na rękach" niepotrzebny przecinek.
"Co tam chłopaki?" - przecinek przed CHŁOPAKI
"skurwysyny", nie "skurwysyni". Chyba.
I to chyba wsjo.
Mam nadzieję, że nie odbierzesz przez taką ilość uwag mojego komentarza jakoś opacznie - chciałabym, żebyś go odebrała bardzo pozytywnie. Niewiele jeszcze napisałaś, tak naprawdę, więc ciężko mi rozwodzić się nad czymś konkretnym, mogę powiedzieć tylko tyle, że Twoich bohaterów jak najbardziej kupuję, fajne z nich chłopaki, tacy są ludzcy i mają w sobie, tak sądzę, jeszcze dużo z dzieci. Ale to naprawdę jest świetny materiał na bohatera tego typu opowiadania, bo możesz naprawdę szalenie ciekawie pokazać, jak wojna ich zmieni. Na co liczę :D
Klimat tego opowiadania jest niesamowity, naprawdę czuje się to wszystko, o czym piszesz. Żałuję, że nie przeczytałam całego tekstu jak leci, tylko robiłam przerwy na wypisanie uwag, ale tak czy inaczej to naprawdę ten klimat się czuło, a to jest bardzo ważne. Jeszcze niby nic się nie wydarzyło, a mimo to w żadnym razie nie jestem znudzona, jestem oczarowana i to jest chyba największa zaleta tego tekstu. Klimat + ciekawi bohaterowie to daje Ci wielkie pole do popisu przy tekście o takiej tematyce. Szczególnie, że widzę, że bardzo się przykładasz do researchu, a to się chwali.
Szablon masz przepiękny, to muszę dodać. Niby sugeruje fantastykę, a jednak, zdaje mi się, że pasuje do takiego wojennego tekstu. Naprawdę szalenie mi się podoba.
No i jeszcze chciałam pogratulować, bo widzę, że piszesz ten tekst na dwa fronty, po niemiecku też? Na pewno bym przeczytała, jakbym po ichniemu szwargotać umiała, ale ja niestety tylko angielski i mój lubimyj, ocień krasiwyj ruskij jazyk. Ale tak czy inaczej to naprawdę super sprawa.
No, wszelkie te rzeczy, które Ci wypisałam, to tylko sprawy kosmetyczne, które w żaden sposób nie rzutują na poziom tego tekstu. Podoba mi się szalenie i oficjalnie zostaję Twoją stałą czytelniczką.
Jeszcze z takich mocno technicznych uwag dodam, to:
a) wypowiedzi nie zaczyna się od myślników, ale pauz lub półpauz;
b) pomyśl wcięciach na początku akapitów, tekst stanie się bardziej przejrzysty :)
I to tyle z mojej strony. Wracam przy następnym rozdziale.
A mogę jeszcze zaprosić do siebie? Już nie będę leciała do spamu, chyba mi głowy nie urwiesz, nie? No, w każdym razie, gdybyś reflektowała na historyczne opowiadanie o potopie szwedzkim, to serdecznie zapraszam, będę dziko wdzięczna za opinię :) Ale absolutnie nie uprawiam "CZYTAM TWOJE OPKO, WIĘC TY MOJE TEŻ MUSISZ", więc jeśli to nie Twoja dywizja, to nie gonię. Chociaż nie ukrywam, że byłoby mi bardzo miło, ale wiadomo :)
http://gud-med-oss.blogspot.com
Pozdrawiam!
Freyja
Prześlij komentarz
Każdy ma prawo do własnego zdania, jednak komentując, pamiętaj o zachowaniu kultury osobistej.